Witam serdecznie i przedświątecznie !
W całym tym świątecznym zamieszaniu i ciągłym obiecywaniu "w tym roku tyle nie gotujemy", znalazłam chwilkę żeby upiec moje pierwsze pierniczki. Myśl nie przyszła sama z się ... Siora pokazała mi tą piękną stronkę Bakerlady. Ta kobieta ma chyba jakieś zdolności paranormalne... Toż to niemożliwe, żeby zwykły człowiek zdziałał takie cuda. No... chyba, że w Photoshopie ;) W każdym bądź razie przez tą stronę męczyłam się nad moimi piernikami ładnych parę dni. Efekty jednak nie odzwierciedlają poświęconego im czasu ;) Podczas pracy plułam sobie w brodę, że w ogóle się za to zabrałam. Czy Wy też tak macie, że jak coś zobaczycie to łazi Wam po głowie i musicie sami spróbować to zrobić bo inaczej nie da rady pozbyć się tego ze łba? Ja się nie pozbyłam, bo nie uzyskałam żądanego efektu. I teraz będę kombinować i próbować i się męczyć aż w końcu wyjdą jak należy... Ehhh, człowiek to jest dziwna istota...
- 1 szklanka miodu - najlepiej prawdziwego, ale może być też sztuczny
- 1/2 szklanki cukru
- 1/2 kostki masła (100g)
- opakowanie przyprawy do piernika
- 1 łyżka kakao
- płaska łyżeczka sody
- 3-4 szklanki mąki pszennej
Miód gotujemy z masłem, cukrem i przyprawą piernikową. Odstawiamy do przestygnięcia. Dodajemy sodę i mieszamy. Dodajemy tyle mąki, aby uzyskać miękkie, dość lepkie ciasto. Zawinąć je w folię aluminiową i schować do lodówki. Jak podaje autorka ciasto ze sztucznym miodem nie lubi chłodzenia, więc z niego trzeba piec pierniki od razu - po upieczeniu są jaśniejsze od tych z prawdziwym miodem. Ja miałam miód prawdziwy i chłodziłam ciasto przez całą noc. Niestety dodałam za dużo mąki i trochę męczyłam się z rozwałkowaniem. Trochę bardzo się męczyłam. Najlepiej rozwałkowywać ciacho między arkuszami papieru do pieczenia. Nie przykleja się do wałka (sposób mojej mamy). Ciasto trzeba rozwałkować na 3 mm - chyba ;) Moje było tak twarde, że do tych 3 mm to wałkowałabym po dziś dzień. Dlatego też, moje pierniki są różne. Cieniutkie, grubiutkie - czasem tak grubiutkie, że aż straciły swoją formę i stały się placuszkami. Świątecznymi piernikowymi placuszkami ;) No trudno... tak to jest przy pierwszych razach - nie zawsze jest miód-malina. Najlepiej jak przed włożeniem do piekarnika schłodzimy pierniczki jeszcze przez chwilę w lodówce. A potem do 200°C na 15-20 minut. Żeby pierniczki dały się malować, najlepiej jakby stały w suchym i chłodnym miejscu. U mnie takiego nie ma niestety. Jest albo chłodne i wilgotne (to przez tą zimę) albo ciepłe i suche. Wybrałam to drugie dlatego pierniczki "suszą" się w kotłowni. Niezbyt "kuchniowe" miejsce ale cóż ... każdy orze jak może ;)
Najwięcej problemów było z chęcią namalowania aniołków... Ja pierdziu, jakie te stworzenia są oporne. Nie chciały współpracować, przez co wyglądają na lekko zdziwione, bądź przestraszone ...
... a ten to wypisz wymaluj "Krzyk" Edvarda Muncha ...
Jeszcze szybki podgląd na mały prezencik, który zrobiłam z muffinek, kremu do tortów, biszkoptów, precelków (te to się łamią cholery) i kolorowego lukru.
Na koniec dzisiejszego, bardzo długiego jak na mnie wpisu ;)
Wszystkiego dobrego, miłych, ciepłych i rodzinnych Świąt Bożego Narodzenia i samych dobroci w Nowym 2011 Roku życzę Mła, Aniołek z "Krzyku" i Japoński Bałwanek.
PS. Renifer nie życzy bo jest dalej zdziwiony...