Ależ mnie tu dawno nie było... co nie znaczy, że nic nie gotowałam, piekłam, pichciłam. Naszło mnie jednak ponownie, żeby tu zaglądnąć i coś uaktualnić, bo się jakoś tak smutno tu zrobiło. A, że piękny listopad zaczął nam się zmieniać w "listopadowy" listopad - to i czasu więcej się w domu siedzi. No i jak się tak siedzi, siedzi to się tv ogląda. Po obejrzeniu jednego z odcinków Marthy Stewart stwierdziłam, że ba! ja też takie umiem upiec ... no i się zabrałam do roboty :) Według przepisu jest to ciasto jabłkowo-jerzynowe, ale nie było jerzyn więc kupiłam maliny :) Aha... i ciasto w przepisie ma "spadające liście". Obszukałam w sklepach foremki w kształcie liści... no i ni hu hu . Pomyślałam, pomyślałam... i przecież nie tylko liście spadają, a ja mam foremki gwiazdki. Przepis tłumaczyłam sama więc mogą być błędy... a ciasto i tak wyszło...chyba.
Robimy ciasto na tartę:
Robimy ciasto na tartę:
- 600 ml mąki
- 1 łyżeczka soli (5 ml)
- 1 łyżeczka cukru (5 ml)
- 2 kostki niesolonego masła
- 60ml-120ml zimnej wody
Wszystkie suche skladniki mieszamy ze sobą. Masło kroimy w kosteczkę, tak żeby łatwo nam było wyrobić ciasto. Najlepiej jest to robić mikserem, takim do wyrabiania ciasta i mieszać pulsacyjnie. Mój misker odmówił posłuszeństwa, albo poprostu nie tak go poskładałam. W każdym bądź razie musiałam ugniatać ciasto ręcznie. Dodajemy po trochę wody i dalej wyrabiamy. Ciasto nie moze być jednak za bardzo jednolite. Wyrabiamy do momentu aż będzie się trzymać k... siębie jak się bedzie trzymać :) Dzielimy na dwie części i wkładamy do lodówki na minimum 1 godzinę, żeby się schłodziło a skaldniki przeszły sobą nawzajem... innymi słowy żeby zaszła między nimi "chemia" ;) Dobrym sposobem jest przedstawiony sposób Marthy... robimy z ciasta dwa krążki i wkładamy takie do lodówki. Wtedy po wyciągnięciu możemy odrazu rozwałkowywać, a nie męczyć się jeszcze z wyrobieniem placka do wałkowania.
Teraz, w międzyczasie, gdy ciasto nam się chłodzi zabieramy się za nadzienie. Przygotowujemy sobie:
- 80 ml cukru
- 20 ml skrobi kukurydzianej (ja użyłam ziemniaczanej)
- 2,5ml cynamonu
- ok. kilograma jabłek
- 1/2 kilograma jerzyn bądź malin (oczywiście mogą być mrożone)
- 20 ml niesolonego masła
i zabieramy sie do roboty. Obieramy jabłka i kroimy na cząstki. Ja pokroiłam na 4, ale można spokojnie na ósemki. Chyba nawet tak jest w przepisie i prawdopodobnie nadzienie wyjdzie bardziej zbliżone do oryginalnego ;) W każdym badz razie kroimy sobie jabłuszka. Mieszamy ze sobą wszystkie suche składniki, pomijamy narazie masło. Następnie wsypujemy cały ten zmieszany proszek do jabłek i delikatnie mieszamy, dodajemy do tego nasze jerzyno-maliny i delikatnie mieszamy.
Jeżeli ciasto nam się już schłodziło to wyciągamy placki i rozwałkowujemy. Ciasto na spód lepiej zostawić ciut grubsze, nie będzie sie rozwalać po upieczeniu. Na stronie oryginału można zobaczyć w jakim kobieta naczyniu to piekła. Ja niestety nie miałam takiego talerza, więc piekłam w zwyklej blaszce do tart. Musiałam niestety dać mniej nadzienia. Ale wracając do roboty.... Jeden rozwałkowany placek kladziemy na spód i obcinamy byle jak brzegi. Z drugiego placka wykrawamy gwiazdki. No, chyba, że jednak macie foremki liscie. W sumie można powycinać co się chce. To w sumie ma tylko wyglądać...albo raczej aż wyglądać. Taka kosmetyka parkietu ;) Na spód wsypujemy nasze jabłka z malinami. To nie ma być równe z blachą, bo nic nadzienia by nie wyszło. Robimy z tego taką kopę... nie mylić z czym innym;) Kroimy masełko w kostki i rozrzucamy po tej górze jabłek. Chyba po to, żeby się lekko płynne nadzienie zrobiło ;) I na wierzch układamy nasze "wycinanki". Przykrywamy w takim nieładzie, żeby czerwone nadzienie prześwitywało dziurami. Na koniec roztrzepujemy jeszcze jajko i smarujemy pędzelkiem każdą gwiazdkę, listek lub inne cudo i posypujemy grubym cukrem. Ja posypałam zwykłym cukrem, bo oczywiście w mojej kuchni jak zwykle nic nie ma.
Wkładamy jeszcze ciacho na ok. 30 minut do lodówki, żeby się wszystko ładnie zgrało i nastawimy piekarnik na 200 C. Wkładamy ciacho i pieczemy przez 20 minut, następnie obniżamytemperaturę do 170 stopni, ciasto przykrywamy pergaminem i pieczemy przez następną godzinę i 45 minut. Tak tak, dla mnie też się wydawało za dużo jak na takie ciasto, ale po to właśnie ten pergamin, żeby nam się ciasto nie sfajczyło. Gdy nadzienie będzie nam "bąbelkować"...hmmmm... będzie widać, że nadzienie się gotuje to wyciągamy i odstawiamy do schłodzenia. A potem to już sie tylko zażeramy ;D
Ciasto dobre, chociaż muszę popracować nad techniką. Aha! Miałam trochę za małe gwiazdki i się trochę pozapadały. Lepiej jednak jak "wycinki" są ciut większe. Miłej zabawy przy pieczeniu i SMACZNEGO !
Wspaniałe! Te gwiazdki są cudne! Ukradnę Ci jedną...
OdpowiedzUsuńPiękna tarta i prześliczne zdjęcia! Ogromnie mi się podoba! Pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńoch, te urocze gwiazdeczki... dodają takiego nieodpartego urok tej cudownej tarcie... mmm, pyszności!
OdpowiedzUsuńwygląda super!
OdpowiedzUsuńPiękny pomysł z tymi spadajacymi gwiazdami:) Wygląda pysznie!
OdpowiedzUsuńzapowiada się rewelacyjnie!
OdpowiedzUsuńpozdrawiam,
Paula