wtorek, 1 grudnia 2009

Roznamiętniony smażony ryż z kurczakiem


Skąd nawa? Przepis jest z obcojęzycznego bloga/strony. Trzeba było więc uruchomić słownik. Stir fried rice with shrimps. Stir tłumaczony był na wiele sposobów... rozgrzebać, poruszać rozczulać, kłócić, roznamiętniać, wzruszać, rozbełtać, rozbudzić (namiętności). Więc wybrałam "namiętny". Prawda, że lepiej brzmi niż "rozbełtany smażony ryż" ? :) W oryginalnym przepisie są krewetki. Oczywiście, że miała, no ba ... Ale według mojego nosa skończył im się "best bifor", więc wolałam nie ryzykować a , że kurczak czaił się tuż za rogiem ... Krewetki przecież smakują prawie jak kurczak ... Przynajmniej ja tak sobie wmawiam gdy zaczynam je jeść. Kurcze pyszne one są ... ale jak przełknę jedna przychodzą mi do głowy te ich malutkie czarniutkie oczyska i te ich .... chrapki (odnóża). Z moją chorą wyobraźnią naprawdę ciężko jest się pozbyć obrazu, że ja je połykam a one tymi chrapkami łapią się gdzieś tam mojego gardła i starają się wyjść. Walczę z tym jak mogę, ale więcej niż dwie sztuki już nie przełknę. A kurczak bezpieczniejszy jest ... zresztą co mi mogą zrobić takie piersi ?
Przepis lekko zmodyfikowany:

Składniki:
- 2 pomidory
- 2 piersi z kurczaka
- 2 jajka
- 1 cebula dymka
- woreczek ryżu
- 3 łyżki keczupu
- sól

Na początku nastawiamy ryż do ugotowania. Użyłam jednego woreczka ryżu, ale spokojnie mogą być dwa i nie trzeba zwiększać ilości pozostałych składników. Pomidory pozbawiamy pestek i kroimy w kosteczkę. Nie wiem dlaczego w większości przepisów ludzie pozbywają się pestek z pomidorów. Może potrawa jest wtedy mniej wodnista? Nie wiem. Ja lubię te pestki, ale w tym przepisie też usunęłam. Tzn. i tak je zjadłam. W końcu ludzie w innych krajach głodują, nie można wyrzucać dobrego jedzenia. Pierś z kurczaka też kroimy na mniejsze kawałki według własnego uznania ;) Moja była w kosteczkę. Pierś w kosteczkę ;) Ta kurza oczywiście. Cebulkę dymkę siekamy. Rozbijamy jajka i je "stirujemy". Czyli w tym przypadku rozbełtujemy :). W woku (lub na patelni) rozgrzewamy oliwę. Wrzucamy piersi z kurczaka i podsmażamy aż będą "a-ku-rat". Wyciągamy je a do woka wrzucamy połowę pokrojonej cebuli dymki. Chwilkę ją podsmażamy i dodajemy jajka. Smażymy aż lekko się zetną i dodajemy ryż. Mieszamy i smażymy wszystko razem aż ryż będzie gorący. teraz dodajemy pomidory, kurczaka i doprawiamy solą. mieszamy dokładnie i dodajemy pozostałą część cebulki. Smażymy, smażymy, smażymy... i GOTOWE! Już można jeść.



Teraz pewnie zapytacie co z tym keczupem w składnikach. No właśnie... W owym przepisie też poza listą składników nie znalazłam o nim wzmianki. Więc dodałam na sam koniec. Wyszło dobre aczkolwiek nie jest on konieczny. Zależy tu dużo od "rodzaju" keczupu. Ja miałam jakiegoś zwyklaka, który nie powala smakiem na kolana. Więc decyzja z dodaniem keczupu zostaje dla Was :)

SMACZNEGO!

poniedziałek, 16 listopada 2009

Tort urodzinowy dla Z.

Urodziny Z. Mojego najlepszego przyjaciela, który w dzień urodzin zyskał nową ksywę - "Fyszbyn". Baardzo się chwalił, że z kobiecej garderoby wie już co to są fiszbiny, ale za cholerę nie umie tego wypowiedzieć. Fyszbyn jak dla mnie brzmi komicznie, niby to z angielska niby z niemiecka. W każdym bądź razie śmiesznie :) Jako, że w kiesy ni hu hu a prezent by się sprzydał postanowiłam zrobić tort. Takie postanowienia są szybkie, aczkolwiek nie przemyślane. Zresztą "postanowienie" to najmniejszy pikuś. Wykonanie za to zabiera mnóstwo czasu, nerwów i energii na sprzątanie składników z ziemi. Z. vel. Fyszbyn, jak na lubinianina przystało jest wielkim fanem Zagłębia, więc i pomysł tortu "zagłębiowy". Fajnie wymyśleć ciekawy tort, wyobrazić sobie jak ktoś będzie się cieszył i w ogóle zbierać komplementy przy okazji cudzego święta ;) Matko jak jak się namęczyłam. Zaczęłam o 22, gdy dziecko poszło spać... koniec nastał koło godz. 3 w nocy. Warto było :) Podoba się? ...


Biszkopt był kupiony niestety. Na domowy wypiek nie było czasu ani pewności, że wyjdzie :) Natomiast masa ... Masa z głowy i powiem, że wyszła pysznie. Przynajmniej tak mi mówiono. Tzn. mówił tak Fyszbyn, ale on nie jest wiarygodnym źródłem bo co miał innego powiedzieć? :) Aha... ta pomarańczowa masa cukrowo-plastyczna to też jadalne... jeeli ktoś lubi 200%-owe stężenie cukru w cukrze.

Masa:
- śmiatana 30 % (mocno schłodzona)
- cukier puder
- wanilia (ja nie miałam więc dodałam cynamon)
- banany

Na którymś z forum... forów? ... znalazłam taki przepis. Takie lubię najbardziej. Przy każdym ze składników napisane "na oko", "odrobinę" lub "nie za dużo". Więc moja masa do torta też była "na oko". Ja wziełam duże opakowanie śmietany. AHA! Ma być mocno schłodzona, ael jeżeli ktoś ma problemu z pamięcią (patrz mła) to lepiej nie wkładajcie do zamrażarki. Więc... wzięłam kostkę śmietany, rozdrobniłam na mniejsze kawałki i dodałam małe opakowanie śmietany 36% (bo tylko taką miałam w prawidłowym stanie skupienia) i ubiłam mikserem. Dodałam dwie łyżki cukru pudru, ale i tak było za słodkie więc trzeba dodawać według własnego uznania. Dodam, że nie lubię słodkich rzeczy i dla mnie te dwie lyżki to za dużo. Wymieszałam to wszystko i dodałam 3 łyżeczki cynamonu. Masa wyszła idealna :) Do namoczenia biszkopta (bo przeczytałam, że tak się robi) zmieszałam wodę, cukier i sok z cytryny. Pokroiłam banany w plasterki i zaczęłam nakładanie: biszkopt, śmiatana, banany, biszkopt śmietana, banany, biszkopt. Miałam trzy biszkopty ale jak ktoś ma więcej to prośzę sobie dodać jeszcze "śmietana,banany" ;) Teraz przechodzimy do masy cukrowej. To dopiero jest cholerstwo. Celowo piszę tą masę na końcu... Ja zaczęłam na samym początku bo nie mogłam się doczekać tego czy mi wyjdzie. Póżniej miałam kamyki a nie masę. Zanim to rozgniotłam i zmiękczyłam ... dlatego też skończyłam o 3 rano :)

Biała masa cukrowa:
- 80 dkg cukru pudru
- 10 dkg glukozy
- 4 łyżeczki żelatyny
- 70 ml wody

Żelatynę rozpuszczamy w ciepłej wodzie i po rozpuszczeniu dodajemy glukozę. Uważamy żeby się nie zagotowała. Mieszamy i dodajemy po trosze cukru pudru. Gdy masa w garnku zrobi się już bardziej "skupiona" przenosimy ja na blat. Dosypujemy stopniowo resztę cukru pudru i wyrabiamy rękami. Dodajemy barwniki żeby uzyskać wybrane przez siebie kolory :) Tak wyrobioną masę rozwałkowyjemy i formujemy jak chcemy :)
Ja zrobiłam koszulkę z niby szalikiem. Nieudolną koszulkę z bardziej nieudolnym szalikiem. Martwiłam się czy zostanie w ogóle zidentyfikowana jako koszulka. Ale nie było źle. Faceci w takich cudach mają akurat małe wymagania :D





Jutrzejszy (czyt. miesięczny ;P) czosnek :)

Ehh… Przedłużyło mi się to czosnkowe „jutro” ;) To nic. Teraz chociaż wiem jak smakuje już zrobiony a wszystko zmieści się w jednym poście. Jedyny mankament tego to to, że … nie pamiętam zbyt dobrze przepisu. Zapisane mam. Oczywiście! Ale nigdy jakoś nie mogę dotrzymać się tych przepisów. Napiszę co pamiętam. Każdy sobie weźmie co będzie chciał, pozmienia, pokombinuje … Jak zwykle to bywa w moim przypadku „przekombinuje” ;) Ale do rzeczy... tzn. do czosnku ...

Składniki:
- 12 główek czosnku (ja wysiadłam przy 8 i podziękowałam za więcej)
- 1/2 szklanki octu
- 2 szklanki wody
- 1 łyzka soli
- przyprawy (ja poszłam na łatwiznę i użyłam ziół prowansalskich ... w przesadnej ilości zresztą)


Czosnek obieramy. Ziarnkoo po ziarnkuuu... Żmudna robota, Dodawałam sobie otuchy późniejszym jego smakiem. Przynajmniej szczerze liczyłam na ten wyśmienity jego marynowany smak. Gdy już wszystko obierzemy ( ja obrałam 8 główek i mimo, że uwielbiam czosnek mój żołądek i moje nozdrza nie trawiły już tego zapachu) możemy wrzucić czosnek na 2 minuty do wrzącej wody. Ja oczywiście tego nie zrobiłam ... Nie szkodzi nie szkodzi. Nic się nie stało ;) teraz robimy zalewę. Zagotowujemy wodę, ocet i sól. Chwilkę gotujemy i odstawiamy do ostygnięcia. W tym czasie dajemy czosnek do słoiczków (myślę, że jeden duży słój na cały ten czosnek byłby lepszym rozwiązaniem) i dodajemy zioła. Ja na każdy słoiczek (jak po koncentracie pomidorowym ;P) dałam łyżeczkę i pół tych prowansalskich ziół, że tak sobie pozwolę zarymować. Niestety. To jest błąd. Trzeba dać mniej więc kombinujcie. Po "doprawieniu" słoiczków zalewamy je chłodną zalewą. Zakręcamy słoiczki i pasteryzujemy (tak to się chyba nazywa) 20 minut. Inaczej mówiąc wkładamy do gara z wodą i gotujemy 20 minut. Odstawiamy i kosztujemy :) Ja swoje otworzyłam po 2 dniach bo nie mogłam się doczekać. Muszą jednak stać dłużej bo taki jakiś smak nie ten. No i za dużo paprochów miałam w postaci ziół. To nic. Następnym razem czochu się uda :D

Smacznego !!


piątek, 30 października 2009

Balejs

Witam, witam i o zdrowie pytam ;) Znowu mi się tu jakaś przerwa zrobiła ale już nadrabiam. A to dlatego, że wczoraj zrobiłam siostrzanego „balejsa”. Siostrzany dlatego, że ona skąd wyszukała ten przepis i nie mam pojęcia skąd, a „balejs” dlatego, że nie wiem jak się to pisze. Po mówionemu każdy będzie wiedział o co chodzi. Chyba, że nie. Wtedy trzeba czym prędzej zrobić owego, oczywiście alkoholowego balejsa i się będzie wiedziało co to za cudo :). Przepis jest dość prosty. „Dość”. Dla takiej sieroty kuchniowej, jaką jestem mła wszystko zawsze się w kuchni komplikuje. Najpierw podam co trzeba jak najszybciej zakupić w sklepiku. Jeżeli jest w domciu to oczywiście tym lepiej :D

Składniki:
- 100 ml spirytusu
- puszka mleka skondensowanego słodzonego
- 1 łyżeczka kawy rozpuszczalnej

Puszkę mleka trzeba gotować 2 i pół godziny. Gotujemy ją zamknięta i w garnku z wodą. Ponoć wybuchają czy coś. Oczywiście gdy powędrowałam do sklepu było tylko mleko nie słodzone… więc wzięłam i stwierdziłam, że posłodzę później. W domu jednak poinformowano mnie, że to nie będzie to samo i w ogóle inne duperele. Więc … kolejna podróż do sklepu – tego samego po tzw. Mleko skondensowane słodzone krówkowe. Tutaj muszę wspomnieć, że w mojej „metropolii” nie mam za dużego wyboru sklepów. Jest ich w sumie 4, ale tylko w jednym można się spodziewać, że coś będzie. Oczywiście drugi raz nie ja podróżowałam do sklepu;) Po otworzeniu tej puszki „krówkowej” okazało się, że mleko jest strasznie gęste. W sumie na tym miało też polegać gotowanie tego normalnego mleka z tym, że … ono nawet nie pływało. Więc mądra główka stwierdziła, że podgrzeje to się rozpuści. Po 20 minutach gotowania moja cierpliwość się skończyło. Mleko nie zmieniło swojej formy. Wpadłam na pomysł, że może ten spirytus rozpuści to mleko czy cóś. Tak, rozpuszczał, ale w tempie tak błyskawicznym, że w ruch poszedł mikser. I wszystko było jak należy. Gdybym tylko wpadła na to na samym początku … A teraz szybciutko co dalej trzeba zrobić. Jak już ugotujemy to swoje mleczko to trzeba poczekać aż ostygnie i dopiero wtedy otwieramy puszkę. Jak kupi się krówkowe to nie trzeba gotować ani na nic czekać. Wlewamy spirytus do szklanki, dopełniamy szklankę wodą i dodajemy łyżeczkę kawy. Potem wszystko łączymy z mlekiem. Jak się elegancko wymiesza to dobrze. Jak nie to doprawiamy mikserem ;)
Likierek jest pyszniutki!! Dzisiaj nastawiłam nowe cudo. Z głowy … czyli z niczego. Zobaczę co wyjdzie choć powodzenia nie wróżę. Tymczasem żegnam Was… Sierota Kuchniowa ;)

PS. I proszę mi się likierem nie spijać!

poniedziałek, 12 października 2009

Mój pierwszy ... dżem

Witam!
Dżem dyniowy ... Już nie mogę patrzeć na tą dynię a została jej jeszcze aż (!) połowa. Dżem jednak nie jest robiony na nowo ze świeżej dyni tylko ... z tego deseru co go nie zjedli. Jest to pierwszy raz przeze mnie robiona konfiturka więc też cudów nie oczekuję. Zużyłam tą dynię z imbirem, oczywiście bez sosu. Wyszedł jeden słoiczek ale zawsze od czegoś trzeba zacząć :) Do słoiczka dodałam łyżeczkę cynamonu, cukier i dżemix. Dokładnych proporcji nie pamiętam bo dżemix był na kilogram owoców. Dyni miałam mniej więc cukier i dżemix przeliczałam na tą ilość. Co z niego będzie? Zobaczymy. Narazie nie mam odwagi spróbować czy udała mi się "reanimacja" dyni ;) A zdjęcia nie będzie, przeca to tylko pomarańczowy słoik. Aha! Właśnie dla lepszego smaku można dodać też pomarańczy, ale ja ich nie miałam ... a na dworze znowu chlapa była ;)

niedziela, 11 października 2009

Hotdożki domowej robożki

Jakoś kiedyś gdzieś ... Zachciało się hot-dogów. Po co kupować jak można zrobić swoje, pozmieniane, wykombinowane, czasem przekombinowane. Takie niby zwykłe coś a można tak wiele smaków w nim wykombinować. Najlepiej zrobić mały misz masz - mówisz i masz ;) Dzisiaj po wizycie u dawnych sąsiadów i tzw. mojego "drugiego taty", wpadliśmy do domu z wilczym głodem. Można rzec, że z całym-stadem-wilczym głodem ;) Nie to żeby nas tam nie poczęstowali. Częstowali. Krupnikiem. Krupnikiem ale nie zupą ;) Stąd też można wytłumaczyć ten głód. Ale wracajmy do hot-dogów - buły z parówą jak mawiają prości ludzie ze wsi (ja też jestem wsiowa - żeby nie było niedomówień, gadki o "rasistowskich" poglądach i wogle nietolerancji ludzi ze wsi). Się teraz trzeba tłumaczyć na każdym kroku. No...ale do rzeczy... tzn. do "potrawy" wracajac. Najlepsze do hot-dogów owych są bułki "realowskie" z serem. Wiem, że ponoć robione są ze starego sera nie nadającego się do normalnej odsprzedaży. Cóż począć jak są pyszne ?? Można sobie ściemniać, że ser z akurat naszych bułek był świeży, albo że obróbka termiczna podziałała zabójczo na te wszystkie paskudy co to przyspieszyły sera best before. DOBRA!!! Starczy, bo tych rozważań to można i można ...

Tutaj szybciutko co użyłam do dzisiejszych hot-dogów:

- 2 bułki "realowskie" z serem (takie małe bagietki), (aha! ilość bułek zależy od ilości osób sępiących, dla facetów cała bułka jest git, babeczki raczej zadowolą się połową)
- parówki (najlepsze te do hot-dogów bądź "jedynki" z serem)
- kukurydza z puszki
- ogórek
- pomidor
- cebula
- kapusta pekińska
- ser żółty
- sos czosnkowy
- musztarda
- ketchup

Bułeczki rozkrajamy, zeby zrobiła nam się taka "rozkładówka" (informacja dla panów - w tej rozkładówce nie ma gołych bab ;) ). Wkładamy do środka ser żółty i wkładamy do piekarnika, tak żeby go rozpuścić. Ja rozpuszczam przez 5 minut w stu stopniach. Jeżeli ktoś uważa, że dla niego za dużo sera i starczy mu ten z boku bułki to okey. Ale po opieczeniu w piekarniku ten serek się porobi taki... Kruszyć się będzie przy jedzeniu... I to jeszcze zanim trafimy nim do buzi więc polecam jednak serową wkładkę. Teraz paróweczki. Tutaj bez większych kombinacji i niespodzianek. Tradycyjnie gotujemy je w wodzie. Po wyjęciu paróweczek i bułeczek przystępujemy do przygotowywania, czyli wrzucania wszystkiego po kolei jak idzie. Oczywiście starając się układać tak, żeby za bardzo nie wypadało przy jedzeniu. Piszę za bardzo, bo przy tym "daniu" nie da się czegoś ze środka nie zgubić. A jak się uda nie zgubić to znaczy źle zrobione :) Ja robię tak : bułki po wyciągnięciu z pieca smaruje sosem czosnkowym, potem kładę sałatę (w tym przypadku kapustę pekińską), na to paróweczki, kukurydza i pokrojona w kostkę cebula. Po bokach upycham pomidora i ogórka. Wszystko polewam musztardą i ketchupem. Pyyycha!! :)
Tutaj moje.



Nie wyglądają za apetycznie, ale ... jeżeli mojemu Lubemu tak bardzo smakują, że chce jeszcze a mi się nie chce już robić i on w akcie desperacji robi na szybko coś takiego ...

... chyba nie trzeba nic dodawać ;) . Swoją drogą, czyż nie pięknie wyglądają te artystycznie wystające z bułki parówy ?? :)

Życzę wszystkim smacznego :)



środa, 7 października 2009

Dyńka ... z imbirasem

Wczoraj wieczorem chcąc być miłą konkubiną postanowiłam zrobić jakiś ciekawy deser. Oczywiście mojemu konkubentowi, z okazji "naszego" dnia ;) Na baaardzo ciekawej stronce z bardzo pysznie wyglądającymi przepisami znalazłam przepis na dynię. Nie lubię dyni, jakoś nie mogę się przekonać do jej smaku. Ale "maj low" twierdzi, że jest pyszna, a że akurat była pod ręką to ... Przepis ten zaciekawił mnie też ze względu na składniki. Każdy jakiś taki z "innej paki", jakby nie pasujące do siebie. Ale spróbowałam Ci ja ...

Do zrobienia potrzebne nam będą:
- dynia oczywiście - 1/2 małej dyni (25cm średnicy),
- 2 łyżki miodu,
- 2 łyżeczki soku z cytryny,
- 1/2 łyżeczki startego świeżego imbiru,
- 4 łyżki płynnej śmietanki 18% (ja użyłam zwykłej śmietany 18%)
- 3 łyżki pokrojonych orzechów włoskich
- pieprz

Dynię obieramy i kroimy w kostkę taką po 2 cm - nie musi być równo ;). Wrzucamy do rondelka i zalewamy pół szklanki wodą... połową szklanki wody ... Hmmm, każdy wybiera co chce ale tak żeby w rondlu było 1/2 szklanki wody :) Dusimy dynię. W przepisie napisane jest, że dusimy około 10 minut lub do miękkości. Ja wolę jasne określenia. Albo 10 minut, albo aż będzie miękkie bo moje "doświadczenie kucharskie" nie wie czy po 10 minutach jak będzie twarde to takie ma być, czy po prostu błąd w sztuce. W każdym bądź razie dusimy. Ja dusiłam dwa razy po 10 minut... aż dynia zmiękła ;) Dodajemy do rondelka miód, sok z cytryny oraz imbir i wszystko chwilę podgrzewamy. Wyciągamy dynię z rondelka i lekko odparowujemy sos, żeby nie był za wodnisty. Orzechy włoskie zrumieniamy na patelni i wraz ze śmietanką dodajemy do sosu. Przyprawiamy świeżo zmielonym pieprzem. Dynię wykładamy na talerzyki i polewamy sosem. Włala....
Moje dzieło wygląda tak :



Przepis jest z kuchni tureckiej i powiem tak ... Daje Turcją. Jak dla mnie to nie ten smak. Dla Lubego też nie. Wszyscy wczoraj omijali szeeeerokim łukiem moje "cudo" co nie bardzo mnie cieszy bo nie dostałam żadnej opinii. Nie lubię słodkich rzeczy ale do tego przepisu zdecydowanie dodałabym trochę cukru bądź więcej miodu. I mniej imbiru. Świeży daje dość ostry smak. Chyba nie dla nas ta Turcja :)

Przepis bierze udział w Festiwalu Dyni :)


sobota, 3 października 2009

Préfou

Tak się właśnie nazywa to cudo, o którym wspominałam wcześniej. Zrobiłam, nie wyszło a i tak zjadłam :) Lekko zmieniłam przepis, a mianowicie tylko jeden składnik. Nie wiem czy to właśnie wina tego czy mojego "profesjonalizmu" w kuchni. Stawiam na to drugie, ale kto wie ... Dobra! Wracając do przepisu... Dostałam go od mojej Siory. Ona natomiast ściągnęła go stąd ----> http://zapbook.canalblog.com

Składniki:

Ciasto:

- 300 g mąki t55
- 18 cl wody
- 7,5 g drożdży
- 7 ,5 g soli

Nadzienie

- 225 g masła miękkiego
- 130 g czosnku obranego
- Sól , pieprz


To jest oryginalny przepis. Ja zamiast mąki t55 (tutaj chyba chodzi o tą 550, nie wiem nie znam się) użyłam t500 bo tylko taką w domu miałam... a chlapa na dworze była więc nie było mowy o wyjściu do sklepu:). Według moich przeliczeń, a często są one mylne 18cl wody to inaczej 180ml wody. Taką też ilość dolałam i się wszystko ładnie kleiło... siebie, żeby nie powiedzieć kupy. Wszystkie składniki na ciacho ugniatamy ugniatamy i ugniatamy, żeby się ładnie posklejało i było gumowate. Odkładamy w ciepły kąt żeby nam urosło. Aha! Przykrywamy mokrą ściereczką. Chyba po to żeby się nie zeschło czy cóś. Czekamy 90 minut.
Teraz robimy nadzienie. Jako, że autorka przepisu podała, że zostało jej sporo tego nadzienia "na później" ja użyłam kostki masła (200g). W sumie nie wielkie zmniejszenie, ale po co zaczynać kolejną kostkę masła;) I czosnek. Obrałam półtorej (!!) główki czosnku i wyszło mi tylko 70g. Stwierdziłam, że kolejna główka to będzie trochę przesada więc zostałam przy tej ilości. Zmiksowałam czosnek na małe kawałeczki, dodałam soli i pieprzu i wymieszałam z masłem. Zostało sporo tego nadzienia i starczy chyba jeszcze na 3 razy :) Więc... do słoika i w lodówkę/zamrażarkę.
Po długim oczekiwaniu na urośnięcie ciasta, uciskamy je spowrotem, żeby znowu oklapło. Wyrabiamy kulkę i dzielimy na pół, i z tych pół jeszcze na pół. W sumie cztery kulki, które formujemy na kształt bagietek. Teraz przeglądając jeszcze raz ten przepis zauważyłam zdjęcia do niego. Szkoda, że nie widziałam ich wcześniej. Teraz wiem, że źle uformowałam bagietki i dlatego ciasto w środku nie upiekło się. Mają być takie płaskie, a nie wyrobiony rulonik, jak to w moim przypadku było. O, i przy okazji dowiedziałam się ze zdjęć, że nie ma być 4 kulek ale dwie. Wtedy to wychodzą bagiety. No cóż, każdy ma swoją interpretacje przepisów;) Żeby nikt nie popełnił moich błędów zapożyczam od autorki jedno zdjęcie, jak mają wyglądać owe bagietki.

Tak o:


Nom, więc jak już będą wyglądały tak ładnie układamy je na blachę i znowu czekamy godzinę, aż podrosną :)
Nagrzewamy piekarnik do 240°C i wkładamy do niego naczynie z wodą. Bagietki nacinamy wzorkiem "bagietkowym" ;) i wkładamy do nagrzanego piekarnika. Początkowo pieczemy 10 minut. Wyciągamy pieczywko i przygniatamy drewnianą deseczką. Nie wiem dlaczego trzeba tak zrobić, bo one tak pięknie się podniosły a trzeba je splaszczyć again. Po przygnieceniu rozcinamy bagietki i smarujemy wewnątrz masłem. Grubo dość. Po posmarowaniu, składamy bagietki w całość i dalej do piekarnika na 15-20 minut. Ja piekłam 20 minut ale zmniejszyłam piekarnik do 180° C. Chyba bałam się, że popalę. Po upieczeniu wyciągamy i podajemy cieplutkie. TADAAAAM!



Moje wyszły troszkę twarde dlatego zyskały miano cegiełek. No... dziadek by ich nie ruszył ;) Ale reszta je schrupała z sałatką. A przepis na sałatkę tutaj o:

Składniki:
- kilka liści sałaty masłowej (może być inna)
- ogórek
- kabanosy paprykowe
- oliwa z oliwek
- sok z połówki cytryny
- łyżeczka musztardy angielskiej
- sól, pieprz




Liście rwiemy na kawałki, obieramy i kroimy ogórka. Kabanosy kroimy na małe talarki i podsmażamy na oliwie. Wszystko razem wrzucamy do miski i mieszamy. A teraz sos. 3 łyżki oliwy z oliwek, sok z połówki cytryny i 2 łyżki oliwy, na której smażyliśmy kabanosy. Mieszamy wszystko razem. Dodajemy sól, pieprz i łyżeczkę musztardy. Wszystko mieszamy mieszamy i wlewamy do sałatki i znowu mieszamy razem :) Nie dodawałam tym razem ząbku czosnku do sosu bo jest go dużo w bagietkach. Jeżeli robimy samą sałatkę można jak najbardziej wgnieść do sosu ząbek czosnku. KONIEC:)

Aha! Zapomniałam o jednym wietrzymy domek bo "pachnie" za bardzo czosnkiem --- jak podaje autorka przepisu a ja całkowicie się z nią zgadzam :)
SMACZNEGO!

piątek, 2 października 2009

Kombaksior

Wracam ! :) Po krótkiej przerwie, której sponsorami byli: TP S.A. oraz chory Szymi (to moje Maleństwo jakby ktoś nie wiedział ;) ) wracam spowrotem. Od razu mam baaardzo miłą wiadomość. Szczególnie dla mnie miła. Mianowicie: nie gotowałam, nie ćwiczyłam a schudłam:) 4 kilo!! Więcej niż planowane. Jaki na to przepis?? Dużo stresu i chore dziecko na 4 piętrze szpitala bez windy dla odwiedzających. Zdecydowanie bardziej polecam jakieś diety czy cóś. Jako, że mój Skarbek uporał się z tym paskudztwem postanowiłam w nagrodę uszyć mu poszewkę na kołdrę. A zaraz potem na poduszkę ;) Oto co wyszło z pełnej nerwów robotki :)


Pomysł zaczerpnęłam ze stronki www.etsy.com Duuużo fajnych rzeczy także do kupienia. Oczywiście wszystko ręcznie robione. A teraz? Właśnie w tym momencie robię chlebek/bagietki z przepisu, który podesłała mi Siora. Troszku go zmodyfikowałam. Hmmm... w sumie modyfikacja polegała na innej mące i mniejszej ilości czosnku, ale zawsze coś ;) Wieczorkiem dodam owo cudo ... lub napiszę, że nie wyszło, bo i tak może się zdarzyć ;)


niedziela, 26 lipca 2009

Oficjalnie !

Oświadczam, iż schudłam. Chyba. Ja nie czuje ale cieszy mnie to, że odczuła to moja waga :) Caaały jeden kilo, ale jakże wartościowy bo mierzony po obiedzie :) A w nagrodę ? W nagrodę zjadłam za duzo ciastek ... No trudno, może nie zdąrzą się przeistoczyć w te paskudztwo tłuszczykowe. Dlatego też jutro jakieś skromniutke jedzonko. Ide więc wymyślać przepisa. Papa ...

piątek, 17 lipca 2009

"Mój fitness"

Ło matko! Dziś jest taki skwar na dworze, że się nic nie chce. Nie chce się nawet chcieć ... ale ... Zmusiłam się dzisiaj do ćwiczeń na nowym programiku. "Mój fitness" - rewelacji może nie ma ale zawsze jakaś zabawa w skakanie i podstawowe ćwiczenia. Trzeba oczywiście pamietać o tym, aby jakimś sposobem unieruchomić matę na podłodze. Współczuję ludziom z dywanami bądź wykładzinami, snowboard gwarantowany ;) Ja jeszcze sobie taśmą moge do podlogi przykleić.

A co do dietki? Ja nie wiem czy to takie dietetyczne, ale zostało w domu trochę, trochę sporo makaronu po spaghetti więc wpadłam na pomysł wykorzystania go.
Potrzebne będą:
- makaron wczorajszy ;) (badź ugotowany al dente)
- oliwa z oliewek (4 łyżki),
- przyprawy (sól, czosnek, szczypiorek, oregano, natka pietruszki, bazylia, papryka słodka, chili); jeżeli mamy świeże zioła to tym lepiej.


Na patelni rozgrzewamy 4 łyżki oliwy i dodajemy makaron. Podsmażamy przez 2-3 minuty i dodajemy posiekane drobno zioła. Podsmażamy jeszcze wszystko razem przez około 5-6 minut i ... jemy :) Ciepłe najlepsze, ale po schłodzeniu też niczego sobie :)
SZMACZNEGO !!

wtorek, 14 lipca 2009

Raz dwa trzy, raz dwa trzy ...

HA HA ... Jako, że wczoraj była lekka zupka i następnym ruchem powinny być ćwiczenia, dlatego też szybciorem zbiegłam do kuchni i wyjadłam przeeeeepyszny i przeeeepysznie tłusty sos wraz z trzema kromami chleba!! Dzisiaj, jako dawka przypominająca - pączek (bo pani nie miała wydać, a po kupnie zdało się słyszeć z jej ust 'przyjazne' sa sa sa ...). Zaczynam zazdrościć siostrze tej bluzki, bo to, że straciłam jeden kilogramik nie znaczy, że nie zdobędę dodatkowych trzech na koniec miesiąca. Kompletnie nie mam pomysłu co by tu zrobić co by schuść hmmm tzn. pomysły są tylko jakoś realizacja jest kiepska. Nowa bluzka to motywacja nie mała i kilogramów do zrzucenia niby nie za dużo ale siakoś tak ciężko się za to wziąść. Może dziś ... NIE! Dziś napewno! Skończyło się rumakowanie, przeca trzeba jakoś wyglądać na lato, hihi ...

Zgodnie z powyższym postanowieniem dzisiaj bób. Taki zwykły. Gotowany w osolonej wodzie. Prościzna więc nie ma co zamieszczać przepisu :) I cukinka, smażona. Wiem wiem ... kalorie lecą, ale zdrowe bo cukinka:)

A cukinię zrobię tak: obtoczę w roztrzepanym jajku i podsmażę na rozgrzanej oliwie. Oczywiście wcześniej na oliwie podsmażę lekko rozgnieciony czosnek, żeby przeszła jego smakiem i zapachem. Mniaaaaaaaaaammmm ...

A wieczorem Kochanie, który mnie wspiera w odchudzaniu (pewnie tylko dlatego, żebym na kogoś innego pieniędzy nie wydawała ;P ) kupi mi płytkę z ćwiczonkami. Pożyjemy zobaczymy czy się ziści, hi hi … Będzie skakanko!

poniedziałek, 13 lipca 2009

Jupiiiiii ...

Ku mojemu zdziwieniu waga pokazała mi dzisiaj o jeden kilogram mniej! Toż to szok! Taki mały kilogramik zmotywował mnie trochę bardziej do ćwiczeń, które wykonywałam ... w myślach. Raz tylko uadło mi się do nich zabrać, ale teraz chyba dam rade do następnego kilograma :)
Skomponowałam też lekką zupkę z moich ulubionych kurek. Nie bardzo pamiętam co tam nawrzucałam więc napisze tak mniej więcej.
Więc:
- 2 garście kurek,
- 2 cienkie plasterki boczku wędzonego (lub jakaś wędzona wędlinka)
- jedna marchewka,
- jedna pietruszka,
- jedna nieduża łodyżka selera naciowego,
- ząbek czosnku,
- łyżeczka sosu sojowego ciemnego,
- łyżka oliwy,
- łyżeczka masła,
- łyżka śmietany,
- sól, pieprz, zioła





W garnku rozgrzewamy oliwę, wrzucamy rozgnieciony ząbek czosnku. Gdy oliwa przejdzie zapachem czosnku wrzucamy kurki i podsmażamy je. Dodajemy pokrojony w drobną kostkę wędzony boczek (bądź wędlinę). Gdy boczek dobrze się podsmaży wrzucamy pokrojone w kostkę warzywa. Podsmażamy wszystko przez ok. 5 minut i zalewamy wodą. Aha! Zapomniałam wspomnieć, że ilość składników wystarcza na 2 porcje, więc zalewamy taką ilością wody żeby starczyło na dwa gardła ;) Wszystko gotujemy aż warzywa zmiekną. Pod koniec gotowania dodajemy łyżeczkę sosu sojowego ciemnego, solimy, pieprzymy i dodajemy zioła według upodobania. Ja dodałam suszone oregano i odrobine majeranku. Dodajemy masło i łyżkę śmietany. Gotujemy jeszcze pare minutek i ... wykładamy do talerzy :)
Zupka ma troche inny, niecodzienny smak, ale mam nadzieję, że będzie smakować :)
SMACZNEGO! :)

niedziela, 12 lipca 2009

Ehhh ...

Nie nie wychodzi mi to odchudzanie, że az szlag mnie trafia... Jak juz tylko coś zaplanuję, ćwiczenia czy jakieś inne wygibańce, Szymi zaczyna się nagle "przypominać". Także liczę na samoistne spalenie się moich tłuszczy, hihi ;)
Aha ... Jednej rzeczy nauczyłam się ostatnio... i nawet powstała wierszo-rada ... "Nie dotykaj głową kaloryfera, gdy podłączasz kable do komputera". Doświadczenie lekko spięciowe, więc przestrzegam :)
A tym czasem idę podelektować się herbatką, która ma spalać te wszystkie zbędne kaloryje ;)

środa, 8 lipca 2009

No to zaczynamy od nowa ...

A więc ... Od nowa i po nowemu. Nie tylko gotowanko i inne smażonko, ale równiez inne rzeczy gdyż ... Odchudzamy się!
My tzn. ja i moja Sister. Cel może nie jest za wielki bo ino 2 kilo w miesiąc ale ... po nitce do kłębka :) Ja zrzucam kilogramy pociążowe a Siora przedciążowe ;D W razie niepowodzenia trzeba będzie kupić ciucha tej wygranej :) Mam lekkie obawy więc w razie "wu" zaczynam odkładać pięniążki heh ;)
A więc do startu ...

środa, 11 lutego 2009

Muffinki czekoladowo-orzechowe


Muffinki to najprostsze ciacha na świecie. I można z nich zrobić nie tylko ciacha... Kiedyś jadłam muffinki z serem żółtym i z szynką, ale za cholerę nie pamiętam gdzie się podział ten przepis :) Więc teraz muffinki w wydaniu czekoladowo-orzechowym. Przepis znalazłam na foody.pl


Składniki:
- 2 szklanki mąki
- 1 łyżka proszku do pieczenia
- 2 łyżki cukru
- 1 łyżeczka soli
- 1 duże jajko
- 1 szklanka mleka
- 1/2 szklanki masła

Dodatkowo:
- tabliczka gorzkiej czekolady
- 1/2 szklanki orzechów włoskich


Przesiać mąkę, proszek, cukier i sól do jednej miski. W małej misce połączyć jaja, mleko i olej, używając trzepaczki. Miksturę dodać do suchych składników i mieszać. Dodać posiekane orzechy i pokruszoną czekoladę, wymieszać. Niezbyt dokładnie - bardzo ważne, żeby po prostu te suche składniki były ledwie wilgotne i wszystko nie za bardzo wymieszane. Przełozyć łyżeczką do formy - każdą dziurę wypełnić do dwóch trzecich. Piec w 200stopniach przez 15-20 minut, aż będą złotobrązowe. Zostawić do całkowitego ostygnięcia.

środa, 4 lutego 2009

Świeża sałatka warzywna

A oto sałatka, którą wymyśliłam sobie kiedyś sama. Nie jest zbyt skomplikowana i możliwe, że ma jakąś swoja nazwę. Dla mnie jest to po prostu "moja sałatka" :) Zrobienie jej zajmuje maksymalnie 10 minut i można ją podawać do wszystkiego lub też jeść ją samą - tak smakuje najlepiej :)



Składniki:
- pęczek rzodkiewek
- ogórek
- sałata lodowa
- pół pęczka szczypiorku

Sos:
- 5-8 łyżek stołowych oliwy z oliwek lub oleju
- nieduży ząbek czosnku
- 2 łyżeczki soku z cytryny
- łyżeczka musztardy (można próbować z różnymi rodzajami, ja użyłam musztardy kremskiej)
- sól morska z przyprawami (ja użyłam z firmy Kamis, ale może być zwykła sól i pieprz)

Warzywa myjemy i kroimy w kostkę bądź talarki, poza sałatą, którą rwiemy na kawałki. Wszystko wrzucamy do jednej misy i mieszamy. Do przyrządzenia sosu bierzemy sobie szklaneczkę i wszystkie składniki po kolei mieszamy. Ząbek czosnku wyciskamy praską, wtedy jego smak rozejdzie się idealnie po całym sosie. Jeżeli mieszając łyżeczką musztarda stawia nam opory i robi sobie z siebie kulki w oleju, możemy użyć blendera żeby się z nią uporać. Przyrządzony sos wlewamy do warzyw i mieszamy. I na tym koniec... Łatwe prawda ?? :)
Mam nadzieję, że będzie smakowało :)

Niezbyt wyszukana to potrawa ale jakieś początki muszą być. I dodam jeszcze, że domownikom smakuje :)

SMACZNEGO !!

sobota, 31 stycznia 2009

Sałatka owocowa

Niestety... Chlebusia nie będzie. Tradycją mojego domu jest to, że zimą nie utrzymuje się raczej temperatury pomieszczeń wyższej niż 18 stopni. 23 to już totalny szał. Na wyrośnięcie owego chlebusia potrzeba od 30 do 35 stopni!! I to przez dwie doby!
Więc ...

Sałatka owocowa nie wymagająca żadnego wkładu temperatury :)

Składniki:
- połówka melona miodowego
- 2 banany
- 3 kiwi
- 2 pomarańcze

Sos:
- tabliczka gorzkiej czekolady
- łyżka stołowa miodu
- płaska łyżeczka cynamonu
- garść orzechów włoskich
- garść słonecznika
- skondensowane mleko (niesłodzone)

Owoce obieramy i kroimy w kosteczkę. Kładziemy naczynko na garnek z gotującą się wodą i wrzucamy czekoladę. Czekamy aż się roztopi i dodajemy miód. Dodajemy cynamon oraz mleko. Mleka dodajemy tyle żeby zrobił nam się z tej mieszanki sosik do polania sałatki, nie za gęsty i nie za rzadki. Ja dodałam około 1/4 szklanki.
Na koniec dodajemy do sosu słonecznik oraz orzechy :)

Przekładamy sałatkę do salaretek i polewamy sosikiem. Jak dla mnie sałatunia przepyszna ... I muszę dodać, że sos to mój pomysł ... Jak to powiedział Pan Bałtroczyk "(...) wzięłam to z głowy, czyli z niczego"

W domu jeszcze kombinowali ze smakiem, np. dodawali do soku z cytryny (??).

Aha! A zdjęcia nie będzie bo mi pozjadali ... Może przy następnym jej zrobieniu :)

OWOCOWEGO SMACZNEGO!!

czwartek, 29 stycznia 2009

Zaczynamy ! :)

Dobra ... Zaczynamy ...
Yyyy... Dzień dobry! Ja tu gotować będę, piec, smażyć i różne takie. Oczywiście za namową Siory.
Zobaczymy co mi z tego wyjdzie. Na początek - Chlebuś. Mam ochotę sprobować jak takie cacko mi wyjdzie :)